Rano, wcześnie rano, budzi mnie coś w rodzaju śpiewu ptaków. Piszę „coś w rodzaju”, bo odgłosy jakie dochodzą z drzew rosnących obok naszej sceny, przypominają raczej skrzek a nie śpiew.
Dzień 20
23 Sierpnia 2015 Niedziela
Starałem się jak tylko mogłem żeby pospać dłużej, ale ptaszyska były uparte.
Nie znam się na ptakach, więc nie podam ich nazwy, ale na moje oko, były to ptaszyska z rodziny papug.
Może chłopaki zwrócili na nie uwagę i podadzą jakąś konkretną nazwę.
Widzę jednak, że ptaszyska chłopakom nie przeszkadzały, bo nadal śpią sobie smacznie.
Kiedy już wszyscy zostaliśmy wybudzeni, ogarniamy się dosyć szybko, bo okazało się, że impreza na którą jesteśmy zaproszeni, rozpoczyna się dosyć wcześnie.
Na podjeżdzie czeka już biały Chevrolet- Nexia, a brat Tursuna ponagla nas niecierpliwie.
Nie ma rady, chociaż dziwne to zwyczaje, żeby tak rano rozpoczynać wesele.
Wsiadamy we trzech, Turnus i jego brat za kierownicą, wyjeżdżamy z wioski i jedziemy w kierunku Guliston.
Po kilku kilometrach, zjeżdżamy na parking pod domem weselnym, który tutaj nazywa się ORZU.
Zewsząd podjeżdżają samochody z których wysiadają goście weselni … goście weselni … goście …
Rzeczywiście goście, sami goście … ani jednej KOBIETY. Co to za wesele będzie, bez kobiet ?
Przed wejściem pan młody wita wszystkich po kolei, przyjmując przy okazji koperty.
Wchodzimy do środka. Olbrzymia, udekorowana sala z rzędami stołów i krzeseł w połowie pusta jeszcze, lub, jak kto woli, w połowie pełna. Do naszego stołu, przechodzimy przez szpaler mężczyzn, witając się z każdym po kolei. Przy naszym stole siedzą już goście, witamy się więc i zajmujemy wskazane miejsca.
Po sali krzątają się cały czas młodzi chłopcy z obsługi, ubrani w białe koszule i bordowe kamizelki, donosząc pełne misy do stołów, przy których pojawiają się nowi goście.
Sala powoli się zapełnia, cały czas przybywają nowi goście, najczęściej starsi mężczyźni, ubrani w tradycyjny strój uzbecki
Co jakiś czas, do naszego stołu podchodzi jeden z takich panów, wita się, zamienia kilka słów i odchodzi.
Na stole mamy do wyboru: napoje w butelkach, herbatę, chleb, suszone owoce, melony, arbuzy, jabłka, słodycze, no i na ciepło ryż gotowany z mięsem i warzywami. Każdy z nas dostaje olbrzymi talerz z takim ryżem i teoretycznie, powinien sam sobie z nim poradzić. Nie jest to jednak takie łatwe (szczególnie dla mnie) dlatego sąsiedzi pomagają mi w opróżnieniu talerza. Alkoholu nie zauważyłem.
Żeby nieco umilić nam te chwile, z głośników sączy się miejscowa muzyka wykonywana przez trzyosobowy zespół. W pewnym momencie, jeden ze starszyzny wchodzi na podest dla zespołu i wygłasza przemówienie na cześć młodych, po którym następuje modlitwa zakończona wspólnym „amin”
Siedzimy, jemy, gadamy … praktycznie, nic więcej się nie dzieje. Kiedy misy z jedzeniem pustoszeją, goście powoli zaczynają opuszczać salę. W końcu, my również wychodzimy na zewnątrz, gdzie panowie stoją w małych grupkach, prowadząc ważne rozmowy.
Do nas również podchodzą stateczni panowie na chwilę rozmowy i małą sesję foto.
Widać wyrażnie, że mężczyźni ci mają wielki posłuch, są szanowani i słuchani, wszyscy się z nimi liczą.
Parking przy ORZU powoli pustoszeje, goście rozjeżdżają się do domów, my również wsiadamy do Neli – chevroleta i jedziemy do Jangiaul.
Jak to zwykle bywa i jak u nas się mówi, „ co kraj to obyczaj „ i tutaj mamy tego przykład.
Jeżeli coś pomylę, to chłopaki mnie na pewno poprawią.
Uzbeckie wesele składa się z trzech części. W pierwszej części biorą udział sami mężczyźni i w tym właśnie braliśmy czynny udział. Wieczorem w tym samym ORZU, spotykają się kobiety, a dopiero w kolejnym dniu ma miejsce właściwa biesiada weselna z udziałem pań, panów i pary młodaj.
Nasza narada nie trwała długo. Nie mógł zadecydować najmłodszy, ani nawet najstarszy, a że większość ma (nie)zawsze rację, zdecydowaliśmy, że nie czekamy na trzeci etap, jedziemy dalej.
Jeżeli o mnie chodzi, to żałuję tej decyzji, bo mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć i przeżyć oryginalne, uzbeckie wesele.
Po powrocie do Jangiaul, zaczynamy zbierać nasze manele, powolutku przygotowując się do wyjazdu.
Robimy to pod czujnym okiem, bo cały czas jesteśmy obserwowani przez ciekawskie dzieciaki a i dorośli też zaglądają na podwórko Tursuna, popatrzeć na UFO, jak mówili chłopaki.
W pewnym momencie, przy bramie robi się zamieszanie, zbiera się grupka ludzi, a my jesteśmy prowadzeni przez brata Tursuna, do domu naprzeciwko, gdzie przygotowano dla nas mały spektakl.
Trzy młode dziewczyny, panny na wydaniu, ubrane w piękne regionalne stroje, prezentują swoje wdzięki.
Fotografujemy wszystko, kręcimy filmiki, oglądamy, podziwiamy, a w końcu robimy sobie zdjęcie z dziewczynami, które odjeżdżają samochodem do ORZU na damską część imprezy weselnej.
Ojj, żal że nas tam nie było, na pewno było barwniej niż na naszym spotkaniu.
Wracamy na podwórko, gdzie gospodarz zaprasza nas do domu na kolejny posiłek. Jesteśmy przecież najedzeni, ale zwyczaj nakazuje, żeby nakarmić gości przed wyjazdem, więc cóż mamy robić, musimy jeść.
Żegnamy się z naszymi gospodarzami, uściski, podziękowania, wspólne fotki.
Zostawiamy na pamiątkę większość naszych gadżetów; koszulki, czapeczki, smycze, breloczki, długopisy.
Żal opuszczać tak gościnne progi, ale cóż robić, trzeba nam jechać dalej.
Cała wieś wyległa na drogę, żeby pozdrawiać i żegnać wędrowców, a dzieciaki biegną za nami do utraty tchu. Myślę, że było to wyjątkowe wydarzenie w życiu wioski i długo jeszcze będzie przez nich wspominane.
Taki jest Uzbekistan
Kolejna stacja na której jest paliwo
I kolejny post policyjny
W takich miejscach można odpocząć podróży, coś zjeść, napić się
Przed nami Samarkanda
Kręcimy się trochę w poszukiwaniu hotelu, aż w końcu trafiamy do hotelu „Lux” na ulicy Tołstoja 15.
Pokój z Klimą i śniadaniem = 15 $. Motory ustawiamy na dziedzińcu hotelowym a my lądujemy w pokojach z tym, że ja znowu sam, a oni znowu razem …
Idziemy na miasto i co mogę powiedzieć o Samarkandzie … dupy nie urywa, szczególnie, że najważniejsze obiekty były niedostępne. Odbywał się tam festiwal folkowy na który miał przyjechać sam prezydent Uzbekistanu – Islom Marimov.
Na deptaku głównej olei, co kilka kroków, odbywają się sesje fotograficzne nowożeńców. W oczy rzucają się szczególnie przepiękne suknie pań młodych.
Amir Temur
Z Samarkandy zapamiętałem jeszcze dwa miejsca: bazar i skrzyżowanie.
Na bazarze kupiłem flagę uzbecką i torbę damską i wiem, że jest tam jedna zasada, jeżeli się nie targujesz, to jesteś jeleń, albo łoś. Przykładowo, cena wyjściowa torby – 15 tys comów, kupiona za 5 tys.
Duże skrzyżowanie w centrum miasta, niby ze światłami. Wracaliśmy do hotelu, było już ciemno.
Udało nam się jakimś cudem przejść na drugą stronę ulicu, skąd przez pół godziny podziwialiśmy to, co działo się na skrzyżowaniu. Ruch bardzo duży. Światła swoje, kierowcy swoje.
Ruszająca kolumna z prawej, na środku napotyka kolumnę z lewej. Samochody rozjeżdżają się we wszystkich kierunkach, krzyżując się z tymi z naprzeciwka, którzy robią to samo.
Samochody będące na skrzyżowaniu nie zdążyły go opuścić, a do ruchu włączają się pojazdy z innych kierunków i w ten sposób na skrzyżowaniu robi się młyn. Wszyscy jadą we wszystkich kierunkach jednocześnie. Poza tym, piesi muszą przejść na drugą stronę ulicy, nie koniecznie po pasach, dodatkowo potęgując zamieszanie. Fascynujący chaos.
Kiedy ja z Sylwkiem podziwiamy ruch na skrzyżowaniu, Banan udzielał wywiadu uzbeckiej telewizji, a my z wrażenia nawet nie zrobiliśmy mu zdjęcia.
Trochę zmęczeni, wracamy do hotelu i szybko zasypiam.
Dystans 300 km.