Im jestem starszy, tym większy mam szacunek dla tych filmowych twórców, którym zawdzięczam miłość do kina, i tym mniejszą satysfakcję z dokuczania, ironizowania z cudzej pracy (musicie państwo wiedzieć, że krytyczne recenzje pisze się z reguły szybciej, i niemal zawsze są bardziej błyskotliwe).
A Krzysztofowi Zanussiemu i jego bardzo niepodległej wizji kina, zawdzięczam tak wiele, że naprawdę nie mam ochoty marnować czasu na szyderstwa. Tym bardziej, że o ile ostatnie filmy twórcy „Cwału” nie były, mówiąc delikatnie, zbyt udane, o tyle dzieło najnowsze – film „Eter”, zaliczyć należy do jednego z najciekawszych tytułów sygnowanych nazwiskiem Krzysztofa Zanussiego w ostatnich kilkunastu latach.
„Eter” w dużym stopniu jest wszystkim tym, czego tak bardzo brakowało nam w poprzednich filmach Krzysztofa Zanussiego – „Obcym ciele” czy „Sercu na dłoni” – to kino intelektualne, zadające odważne pytania, i udzielające nań niejednoznacznych odpowiedzi.
Krzysztof Zanussi sięga po odwieczny mit Fausta Goethego po to, żeby na jego podstawie raz jeszcze wydobyć z tej historii bardzo serio wnioski na temat problemu władzy oraz konsekwencji momentu, w którym owa władza wymyka się nam spod kontroli. Jako reżyser, którego nazwisko łączy się zaś od zawsze z kinem metafizycznych pytań, Krzysztof Zanussi zadaje w „Eterze” – wpisaną przecież w genialną wielką przypowieść Goethego – pytania serio na temat diabła, diaboliczności, oraz zła przyciągającego w nie mniejszym stopniu niż dobro. Niewielu światowych reżyserów na tym poziomie i z tak rozpoznawalnym nazwiskiem nie obawia się zadawać dzisiaj tego typu supozycji na serio. Temat diaboliczności od czasów bodaj postmodernizmu, zepchnięty został do getta pojęć zakazanych, wstydliwych i niemodnych, które należy raczej obśmiać niż pokazać ich rzeczywistą moc. U Zanussiego inaczej – diabeł to diabeł, kuszenie i jego efekty są kwestią postawy i odpowiedzialności kuszonego, wyznawanych przezeń wartości.
W tym świecie wielkich pytań i klarownych odpowiedzi, znakomicie odnajdują się dobrze poprowadzeni przez Krzysztofa Zanussiego aktorzy – Andrzej Chyra w kluczowej roli komendanta, László Zsolt jako sędzia ziemski, młodziutki Ostap Vakuliuk – Taras, wreszcie Maria Riaboshapka jako Małgorzata. Największym objawieniem filmu była dla mnie jednak rola Jacka Poniedziałka jako doktora. Poniedziałek wnosi do swojej postaci emocjonalny chłód, czy nawet paraliż, z którym jednak współgrają jak najbardziej ożywione żądze. Przekonanie o wyjątkowości i pewność, że owa wyjątkowość jest czymś nadanym, oczywistym, stanem dzięki któremu doktorowi wolno więcej. Nawet sprzedać duszę…
„Pan Krzysztof Zanussi pod każdym względem stoi na absolutnych antypodach wyznawanych przeze mnie wartości i poglądów które wyznaję. Nie mam daru duchowości. A jednak pracując z nim kolejny raz w ostatnich latach, zrozumiałem że taki świat również może być fascynujący. Prowokuje mnie do zastanowienia, do namysłu, i za to jestem bardzo mu wdzięczny” – tak mówił o współpracy z Zanussim Jacek Poniedziałek podczas poświęconej twórcy „Barw ochronnych” debaty na festiwalu „Kino na Granicy” w Cieszynie w maju 2018 roku. Słuchając wtedy Jacka Poniedziałka, pomyślałem, że mógłbym powiedzieć o tym reżyserze dokładnie to samo. I raz jeszcze głośno wyrazić wdzięczność, że w swoim kinie uchyla drzwi do świata, którego nie można racjonalizować, ale który warto dla siebie odkryć. Chociaż spróbować.