Poranek piękny, chociaż chłodny, niebo prawie bezchmurne, będzie cieplutko.
Dzień 14
17 sierpnia 2015 poniedziałek
Temp. nocna 5 stopni
Sylwek robi przegląd naszych motorów. U mnie zmieniamy filtr na nowy, reguluje gaźniki i jadę na przejażdżkę. Jest lepiej, ale to jeszcze nie jest tak jak powinno być. Podejrzenie pada na gaźniki. Od Song Kul będzie już z górki, więc powinno być lepiej a gaźniki sprawdzimy gdzieś na dole.
Gospodyni Dinar przygotowała śniadanie, jest zupa warzywna, makaron z mięsem, chleb, czaj, jest i kumys. Brakuje nam tylko mięsa z toposa, Banan jest zawiedziony.
Po śniadaniu Tollok wsiada na koń i jedzie doglądać swoje stada.
Powoli się zbieramy i opuszczamy gościnne jurty.
Teraz wiem, że to był błąd i to już trzeci na tej wyprawie, a przynajmniej, ja tak to odbieram.
1 – nie przyjęliśmy zaproszenia Maksa
2 – powinniśmy zostać jeden dzień w stepie szerokim
3 – i teraz też powinniśmy zostać jeden dzionek nad Song Kul, pobyć tam, poczuć atmosferę, pojeździć konno, wyjechać motorami w okoliczne góry, nasycić się widokami.
Tymczasem próbujemy dojechać do jeziora, ale od strony zachodniej jest to praktycznie nie możliwe.
Wertepy, grząski brzeg, woda daleko. Jedziemy wzdłuż jeziora południowym brzegiem.
Zatrzymujemy się na chwilę przy strumyku i już po chwili z okolicznych jurt biegną i jadą na czym się da, czyli konno i na osłach, dzieciaki. Są ciekawe, śmiałe i wścibskie, widać, że turystów mają tutaj na co dzień.
Na pierwszy rzut oka widać, że te dzieci urodziły się w siodle. Swoboda i gracja z jaką ujeżdżają swoje wierzchowce, jest godna pozazdroszczenia.
Droga, to oczywiście szutrówka, ale dosyć równa, więc jazda naprawdę jest przyjemnością. Wije się w pewnym oddaleniu od jeziora, które mamy po prawej, a po lewej góry i wzgórza, wśród których bielą się jurty pasterskie. Jest pięknie. W duszy coś gra, jest cudnie.
Komercyjne jurty dla turystów, na południowym brzegu jeziora
W pewnym miejscu nasza droga się rozwidnia, zatrzymujemy się tam, żeby określić położenie i podjąć decyzję, jak jedziemy.
Na prawo do asfaltu, czy na wprost, skrótem przez góry.
Skrót do Osz przez góry, okazał się najfajniejszym, najciekawszym fragmentem naszej wyprawy. 500 km, dwa dni jazdy po górach wśród fantastycznych widoków.
Żadne zdjęcia, żaden film tego nie odda, trzeba tam po prostu być, trzeba to przeżyć.
Wspinamy się coraz wyżej, aż do przełęczy na wysokości 3346 mnpm.
Tam oczywiście sesja zdjęciowa i upajanie się widokami.
Po drugiej stronie przełęczy, piękne serpentyny którymi będziemy zjeżdżać, tym razem coraz niżej.
Na serpentynach spotykamy parę Niemców. Opowiadają min. o problemach, jakie mieli na M41,a konkretnie o brakach paliwa. Ano, zobaczymy.
Lewo, prawo … prawo, lewo. Cały cza szuterek, piękny, równy szuterek.
Kiedy wydaje nam się, że jesteśmy już na samym dole, droga przecina kolejną skalna ścianę wyprowadzając nas na kolejny zestaw serpentyn. I znowu, prawa lewa, lewa prawa, coraz niżej w kolejną dolinę.
Przejeżdżamy przez skalne bramy za którymi rozpościerają się coraz to inne, przepiękne widoki.
W pewnym miejscu, pokonujemy jakąś rzekę za którą zatrzymujemy się na odpoczynek i przekąskę.
Słyszymy wystrzał i po jakimś czasie na drodze pojawia się pięciu miejscowych chłopaków, niosąc ustrzelonego ptaka. Rozmawiamy chwilę i dowiadujemy się, że dalej nie ma sensu jechać, bo za kilka kilometrów droga się po prostu kończy.
Trzeba wracać około 30 km. do najbliższego rozjazdu.
Nie jest to jednak dla nas żaden problem. Moglibyśmy tak jeździć bez końca, bo widoki są bajeczne i ciągle jesteśmy ich głodni.
Pod wieczór szukamy miejsca pod namioty i Sylwek wyrażnie pokazuje, gdzie będziemy dzisiaj biwakować.
Rozbijamy się na równince, obok szumiącego strumyka.
Na kolację kolejna konserwa z wojskowych racji żywnościowych a potem rozmowy po pełnym wrażeń dniu i spać, jak zwykle z kurami.
Dystans 217 km.
Temp. 32 stopnie