Dzień 15, 18 sierpnia 2015 wtorek, temp. nocna 8 stopni.
Rano, budzi mnie słońce, bardzo szybko nagrzewa powietrze i robi się cieplutko.
Na śniadanie zjadam bułeczkę popijając jogurtem. Banan rozkłada swoja kuchenkę, żeby przygotować konkretne śniadanko, a Sylwek … zaraz, zaraz … gdzie jest Sylwek ?
Namiot jest pusty, a Sylwka nie ma. Kiedy my kończymy śniadanie, gdzieś pomiędzy górkami pojawia się nasz zaginiony kolega. Okazało się, że wstał przed wschodem słońca i poszedł w góry na sesję fotograficzną, bo góry to jego pasja.
Powoli zbieramy się i lecimy dalej w kierunku Osz.
Kto i jak prowadził nasze drogi ? Nie wiem. Faktem jest, że dzień był niesamowity.
Góry, góry, góry … cały dzień góry. Zjazdy, podjazdy, serpentyny i tak przez 250 km.
Dla mnie, jest to najlepsze zdjęcie zrobione na tej wyprawie. Ale, kto jest jego autorem ?
Gdzieś wysoko w górach, wlewamy do zbiorników wszystkie nasze rezerwy, jeżeli skończy nam się paliwo, to utkniemy tu na dłużej. Jedziemy, może nie będzie tak żle.
Banan pojechał przodem, ja powoli jadę za nim, a Sylwek został na przełęczy fotografować widoki, bo góry to jego pasja przecież.
W pewnym miejscu, tuż przy drodze pasie się kilka koni. Zatrzymuje się, żeby je sfotografować i z góry po drugiej stronie drogi słyszę „ Hej ty, kto ty ?” „ Ja Polak ‘’ „ To chodz do nas ‘’
Droga na stoku góry, z jednej strony stroma skarpa w dół, z drugiej strony skarpa w górę. Gdzieś na skrawku płaskiego terenu z pięć metrów nad drogą stoi namiot i kilka budek. Wąska ścieżynka prowadzi do góry, więc się wdrapuję.
W namiocie na zboczu mieszka małżeństwo z dwójką dzieci i babcią, a w górach wypasaja konie, które fotografowałem.
Rozmawiamy trochę o Polsce, o ich życiu. Częstują mnie kymysem, którego tak nie cierpię, ale nie mam wyjścia, nie wypada odmówić i trzeba pić.
Dziękuję, żegnam się i lecę gonić chłopaków, bo w międzyczasie Sylwek również znalazł się z przodu.
Jak opisać to co wtedy czuliśmy, stan ciała, ducha, emocje jakie nami targały wśród tych gór wysokich, przełęczy i dolin. Radość, uniesienie, euforia, szczęście przepełnia nas i nasze motory na wskroś. A najbardziej wniebowzięty jest oczywiście Sylwek.
Powoli opuszczamy wysokie góry, zjeżdżając coraz niżej i niżej.
W pierwszej wiosce pytamy tubylców stację benzynową. Mówią nam, że stacji nie ma a benzyna jest tam, gdzie tablica z A80.
Zatrzymujemy się przy tej reklamie. Okazuje się, że obok jest również sklepik w którym obsługuje młoda dziewczyna. W sklepie kupujemy co nieco, a potem idziemy na podwórko, gdzie stoją plastikowe butle napełnione benzyną.
Mówię, że chcę 5 l. dziewczyna podaje mi butlę, ale na oko widzę, że może tam być maksymalnie 3 l. Mówię, że to nie jest 5 l, ona twierdzi, że to jest 5 l.
Banan mówi jej, że na bańce jest napisane 3 l, a ona nadal twierdzi, że to jest 5 l.
Cwaniara, ale nie z nami takie numery, Bru…
Dobra, w takim razie, wybieramy litrowe butelki i po kolei wlewamy do kanistrów.
Benzyna kosztowała 80 somów za litr.
W czasie zakupów i tankowania, Banan nawiązuje kontakt z podpitym tubylcem. Z tego, co ja wiem, to mieliśmy zaproszenie do złożenia wizyty i propozycja podziału Ukrainy.
Nie skorzystaliśmy i tym razem nie żałuję.
Okazało się, że miejscowi wprowadzili nas w błąd, bo dosłownie za kilka kilometrów przy drodze była stacja benzynowa.
Lecimy. W Dzalalabad uzupełniamy nasze zapasy paliwa, w sklepie kupujemy napoje, owoce, jogurt, bułeczki, gorzałkę i coś jeszcze.
Do Osz, już raczej nie dotrzemy, jest póżno, robi się ciemno, więc na szybko szukamy miejsca pod namioty.
Nie zawsze szybko, znaczy dobrze, dlatego lądujemy w najgorszym miejscu (jak do tej pory) na naszej wyprawie.
Dystans 273 km
Temp. 33 stopnie