Dzień 16. 19 sierpnia 2015 środa. Wstajemy, jak zwykle ze słońcem, ale ja jestem mocno niewyspany.
Całą noc w głowie miałem szum jakby startujących samolotów, takie odgłosy dochodziły z nieodległej drogi. Teoretycznie dookoła mamy wodę, bo przecież bazujemy na grobli i woda płynie z prawej i lewej, ale dostępu do niej nie ma. Wysoka i stroma skarpa uniemożliwia dostęp. Obmywamy się więc, zapasami z naszych butelek.
Bardzo wcześnie, na kanale pojawia się stado czarnych owiec z niebieskim pasterzem, młodym chłopcem.
Kiedy stado zniknęło gdzieś za drzewami, przy naszym obozie pojawiła się gromadka dzieciaków ciekawych świata. Przyszli pojedynczo z różnych stron, przysiedli na uboczu i patrzyli zaciekawieni co robimy. Siedzieli tak i patrzyli, aż opuściliśmy kanał.
Do Osz jest już niedaleczko. Wjeżdżamy gdzieś do centrum, ja zostaję przy motorach a chłopaki idą za strzałką szukać hotelu.
Przy głównej, ale całkowicie rozkopanej ulicy, znajduję hotel „ De Luxe „
Hotel jest zajęty przez Koreańczyków, ale mają jeszcze dwie jedynki po 15 $.
Banan i Sylwek nie chrapią, więc zajmują jeden pokój, ja ląduję sam w drugim.
Jest Klima, jest dobrze !
Czas najwyższy, zająć się teraz moim, niedomagającym Trampkiem. Wprawdzie, na zjazdach i równinach było dobrze, ciągnął, miał moc, ale w drodze do Song Kul, były spore problemy, więc trzeba go obadać.
Sylwek, nasz mechanik, podejrzewa system paliwowy, dlatego musimy dostać się do gaźników. Po wyjęciu membran, okazało się, że są lekko zrzesiałe i na zgięciach popękane i stąd problem ze składem mieszanki, szczególnie odczuwalny na dużych wysokościach.
Co w tej sytuacji można zrobić ? Sylwek wysyła mnie na miasto po … prezerwatywę !
Idę. Pytam młodych chłopaków, gdzie je mogę kupić … nikt nie wie …dziwne, nie używają ?
Dopiero starszy pan mówi, że w głębi bazaru jest apteka i tam kupię.
W labiryncie alejek ze wszystkim, niełatwo jest trafić we właściwe miejsce, ale w końcu, jest.
Wchodzę… za szybą, młodziutka dziewczynka, dalej za ladą pod ścianą pani w wieku ok. 30 lat czyta książkę. Mówię, o co chodzi. Dziewczynka bierze z półki opakowanie, pokazuje mamie (bo chyba to była mama), która kiwa głową przecząco. Bierze drugie, pokazuje …nie.
Pokazuje trzecie … mama przytakuje, tak. Wiadomo, aptekarka wie, co sprzedaje.
Wracam do hotelu. Oglądamy z Sylwkiem zdobycz. Wygląda nieżle, taka najeżona o smaku figi, na pewno Trampkowi przypasuje a i nam trochę gładkiego na łatki się znajdzie.
Że też kuzwa nie zrobiłem fotek tego klejenia.
Wycinamy malutkie, okrągłe łatki, które Sylwek wkleja delikatnie butaprenem.
Zaklejone membrany zostawiamy w pokoju do wyschnięcia, a sami idziemy na miasto na obiadek, a potem na bazar kupić flagi i pamiątki.
Na bazarze spotykamy dwoje Kirgizów mówiących dobrze po polsku. To matka z synem, którzy 13 lat pracowali pod Wałbrzychem, a teraz zajmują się handlem. Sprzedają mi czapki kirgiskie za pół ceny.
Wracamy do hotelu, gdzie moje membrany już dojrzały. Składamy więc motor do kupy i jadę na przejażdżkę, sprawdzić jak pracują nowe – stare membrany. Wygląda na to, że wszystko jest ok. I chyba jest dobrze, bo latam na nich do dzisiaj, wiem jednak, że muszę wymienić je na wówki.
Dystans 93 km
Temp. 36 stopni